Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

natychmiast znowu szmerem, gwarem i wrzawą zostało przerwane. Czarnkowski i wojewoda poznański dawali znaki swoim, ruch na ławach nie ustawał, mimo że prymas mówić rozpoczął.
Nie słyszano nawet pierwszych słów jego zachęcających, pobudzających do zgody i pokoju, a kilku zuchwalszych dyssydentów przerwało mu szyderskiemi wołaniami.
Zaledwie Karnkowski, znakiem krzyża świętego i błogosławieństwem kończąc, zamknął usta, gdy w tłumie zakipiało, poruszyli się wszyscy i ponad ciżbę podniosła się znana twarz blada Andrzeja Zborowskiego.
Sama przytomność jego tutaj już była najzuchwalszem wyzwaniem nieprzyjaciół… ale szmer zdziwionych pokryły wykrzykniki zwycięzkie Czarnkowskiego i gromady wielkopolan.
Zborowski zajął miejsce, a co większa, z rąk sługi, który tuż za nim szedł, wziął marszałkowską laskę, i nim mógł kto zaprotestować, począł mówić.
Cała mowa jego, gwałtowna, zuchwała, przypominającą tę, którą u zwłok Samuela wypowiedział w Krakowie, była nie obroną rodziny, ale obwinieniem króla i Zamojskiego.
Żaden głos nie odezwał się za nimi. Rotmistrz po dwakroć się podniósł stając na ławie i chciał przemówić, ściągnięto go z niej, zahukano, za-