— A mówże ty bestjo jakaś, co się z tobą działo? wszak już pletli Bóg wie co, i opłakałem waszeci!
Szlachta wesoła otoczyła wnet stolnikowicza.
— Wiwat! wiwat!
— Dajcież pokój — przerwał stary — jeszczeby czego nie stało, żeby takich smarkaczów pić zdrowie. Niech się wytłumaczy.
— Tst! tst! — zaczęto wołać.
— Panie stolniku przerwał podkomorzy Różański. — Nie pozwalam! Na sucho mówić nego! veto! dać mu kropel, nim zacznie mówić... kropel!
Obejrzano się za winem.
Maciek, który miał już czas wcisnąć się do izby, niósł kielich nalany, rozlewając z niego po drodze. Gwałtem go w ręce wbito Ksaweremu. Ten przyklęknął.
— Zdrowie rodzica dobrodzieja! — zawołał.
A za nim jak hukną wszyscy:
— Naszego stolnika zdrowie! Kochanego stolnika zdrowie... do stu lat!
Od hałasu ci, co spali w dwóch dalszych izbach, pozrywali się na nogi i chwiejącymi kroki poczęli, za ściany i drzwi chwytając się, cisnąć do salki.
— Zdrowie stolnika! — wrzało, chuczało, szumiało.
Rozczulony ojciec jeszcze raz uścisnął syna.
— A teraz gadaj! — zawołał. — Panowie ucziszcie się! Dworzanin jego ekscelencji ministra Brühla ma głos,
Ksaweremu nie zbywało na wrodzonej wymowie, lecz ile zazy przy ojcu mu się z nią popisywać przychodziło, onieśmielony, jąkał się i prawił tak, że się jedno drugiego nie trzymało. Tym razem, czy wino, czy ogólny duch zgromadzenia, czy ojcowska czułość, czy radość z powrotu namaściły mu usta. Począł mówić dowcipnie, zamaszysto, piepszno i słono, nie żałując ani barwy, ani przyprawy. Ojciec stał zaniemiały ze zdumienia; szlachta się za boki trzymała. Chwilami, gdy Fryderyka malował i jego obyczaje, którym się przypatrzył w obozie, do szabli się rwano i na ostrych wyrażeniach nie zbywało. Jednem słowem na słuchaczach swych i na ojcu uczynił to wrażenie, iż kiedyś mówca z niego niepospolity urośnie.
W czasie tej mowy posiadali gdzie kto mógł, a przybysze świeżo przebudzeni z drugiej izby z drzemnęli się znowu. Ojciec słuchał z radością i rozrzewnieniem przygód syna.
Masłowski, opowiadajęc o nich, jedno tylko pomijał starannie, to wspomnienie baronówny.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/241
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.