Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziewał i który czekał w istocie na niego, długo przemówić nie mógł, potrzebując znowu przyjść do zwykłego stanu. Brühlowa potrafi dokazać, co chciała; Simonis czuł się pijanym wszystkiem tem, co niby niechcący rzuciła mu w duszę.
Umieślniem tu na was czekał — rzekł Masłowski — bo kto wie, czybyście gdzieindziej chcieli się widzieć ze mną. No? cóż z wami?
— A wy? — spytał Simonis.
— Ja, to nic: mam długi i te mnie za poły trzymają.
Szwajcar westchnął.
— Gdybyście się nie obawiali — szepnął Masłowski — zaprowadziłbym was do gospody Brühlowczyków. Reszta dworzan ministra, która się tu mimowoli została, schodzi się tu wieczorami kląć Prusaków...
— Którzy nas podsłuchują — dodał Simonis.
— Gdyby tylko jeden wieczór słuchali, jużby nas tu żadnego niebyło — rzekł Masłowski, śmiejąc się.
— A gdzież ta wasza gospoda?
— Idzież ze mną? — zapytał Ksawery.
Zawahał się sekretarz gabinetowy.
— Nie mogę — rzekł — wybyście się mnie obawiali, a ja was; nie mogę.
Pożegnali się i Masłowski zniknął w ciemnej ulicy.
Szwajcar zaszedł do swej gospody spocząć, a o wieczornej godzinie naznaczonej znalazł się z kluczem u drzwi domu przy ulicy zamkowej. Zabawił tam późno w noc, a gdy wyszedł rozmarzony bardziej jeszcze niż z rana, nie uważał nawat, iż miał jakiegoś anioła stróża za sobą, który z daleka odprowadzał go do gospody.
W pierwszym planie Simonisa, zatrzymanie się w Dreznie niewiele miało zabrać czasu: nazajutrz wszakże z gospody wyniósł się niewiadomo dokąd i przed Masłowskim przyznał się, iż zapewnie dłużej zostanie niż myślał. Drugiego dnia poszedł do generała. Żołnierz go tak przyjął, jak zwykle wojskowi biuralistów przyjmują, nie tając mu pewnego rodzaju lekceważenia.
— A waćpan tu jeszcze?
— Tak jest, panie generale, przyszedłem mu dać znać, iż zapewne dni kilka zabawić będę musiał, bo trafiłem na poszlaki pewne, z których będę musiał zdać sprawę.
Generał na niego popatrzał i pokiwał głową.
— Dobry wyżył z waćpana — rzekł, mrucząc — ale i my tu też nosy mamy... To do mnie nie należy... Wąchaj sobie waćpan i... kłaniam się! — głośniej dodał, drzwi wskazując — kłaniam się.