Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piękna Pepita. Spojrzała nań i mimowolnie załamała piękne rączki.
— Mój Boże! — zawołała — cóżeśto waćpan wycierpieć musiał, kiedy tak na nim znać doznane cierpienie. Myśmy nic o nim nie wiedzieli.
— A kogożby to obchodzić mogło, co się ze mną stało przy tylu innych nieszczęściach! — rzekł, wesoło witając ją Masłowski.
— Ja nie wiem — odparła żywo panna Nostitz — nie wiem, czy kogo to obchodziło, ale zaręczyć panu mogę, że ja często myślałam o nim.
— Jużcić nie tak często, jak o Simonisie? — przebąknął złośliwie Masłowski.
Baronówna się zarumieniła i potrząsnęła główką tylko.
— A wie pani, com robił przez ten miesiąc? — zawołał Masłowski. — Rąbałem drwa na kominek króla jegomości pruskiego, nosiłem wodę, pasałem konie, wszystko to dlatego, żem munduru włożyć nie chciał. I chodziłem bosy, w starym kożuszku, aż mi samego siebie strach było. Nareszcie, zabrawszy całe wojsko saskie, mnie uwolnili, widząc, że żołnierza nie zrobią z takiego kloca niezgrabnego.
Panna Nostitz słuchała z uwagą. Ksawery spojrzał na nią, ale i na jej twarzy, choć spokojnie na zamku siedziała, znać było przebolałe dni trwogi i upokorzenia. Zbladło świeże lice, smutek oblewał je i zamyślenie w jej wieku podwczesne. Zestarzało biedne dziewczę. Nie śmiała go pytać o nic długo ale wpatrywała się nieśmiało, wachała się, jakby nie wiedząc od czego zacząć, aby się nie wydać niepotrzebnie.
Oszczędzając jej zakłopotania, Ksawery odezwał się:
— Widziałem kawalera de Simonis w nowych jego obowiązkach, ale dopiero ostatniego dnia; mówić znim jednak ja nie mogłem, on ze mną nie chciał.
Panna Nostitz przystąpiła bliżej.
— Gdzież? jak go pan widziałeś? co robi? nic panu nie polecił?
Milcząc, dobył Masłowski kawałek chleba z za sukni i, trzymając go w ręku, ukazał baronównie.
— Ten chleba kawałek przeznaczony dla barona Spörken...
Dziewczę sięgnęło po niego ręką, ale pan Ksawery przypomniał, że powinien był oddać baronowi.
— Chodźmy więc do niego — zawołała Pepita — chodźmy.
W pokoju generała siedziała Brühlowa. Na widok Masłowskiego wymizerowanego, znędzniałego posypały się pytania, na które długo odpawiadać musiał.
Słuchając opowiadania, Brühlowa płakała, ale łzy to były nie bólem, tylko gniewem wyciśnięte. Na twarz jej buchały