W tym człowieku zmęczonym, okrytym ladajakim mundurem, zbłoconym i opylonym, którego twarz więcej przebiegłości i energji, niż geniuszu zdradzała, trudno było poznać króla i wodza. Nic w nim nie było dla oka ludzkiego, dla opanowania ludzi i oślnienia ich wielkością; w stroju i postawie odbijał się charakter pogardzający człowiekiem i świadomy tego jednego, iż siłą na nim wszystko wymódz można. Z okien tego domku i izby widać było w oddaleniu majestatyczny, wspięty na skale Königstein. Oko Fryderyka zwracało się czasem na te mury, nie zatrzymując się na nich długo; uśmiech naówczas przebiegał usta.
Na ten dzień dosyć długo czekał, dość się nad nim napracował zwycięzca, a jednak rozpromienienia twarzy widać nie było, raczej troskę i zamyślenie. Dla innych był to krok stanowczy, on widział, iż wojna zaledwie była rozpoczętą, świetnie wprawdzie; lecz ile razy wiele obiecujący początek zawodem się kończy?
Wangenheim wszedł powoli.
Fryderyk twarz ku niemu obrócił.
— Generał Bellegarde z listem króla polskiego...
Skinął, aby go proszono.
Słusznego wzrostu, piękny mężczyzna, w mundurze, z twarzą smutną wszedł na próg i skłonił się przed Fryderykiem.
— Dzień dobry generałowi, jak się on ma?... z czemże tam?...
Bellegarde długo się wachał, nim usta otworzył.
— Jeśli on chce odemnie jakiejkolwiek ulgi w kapitulacji, to napróżno — odezwał się Fryderyk. — Nie mogę. Jestem do tego zmuszony, co czynię często mimowoli, z musu...
— Jednakże gwardja Najjaśniejszy Panie! — odezwał się Bellgarde.
— Po co mu gwardja? Niech jedzie do Warszawy, tam ma pospolite ruszenie panów »nie pozwalam«... Nie ma tu czego siedzieć... Wasz minister, którego imię gdybym ja wymówił usta-by mi splamiło, wasz to minister na mnie naszczuł Europę całą; a jednak tego szacownego półgłówka puszczam wolno, ażeby się król w drodze nie nudził. Dam mu paszporty, niech rusza i poluje!
Bellegarde stał poważny, na rozmowę w tym tonie nie znajdując odpowiedzi.
Fryderyk spojrzał na niego.
— Powiedz, generale, królowi, że go szanuję, że mu dobrze życzę, ale sobie jeszcze lepiej. Trudno, bym pozwolił się zredukować, jakeście chcieli, na margrabię Brandeburga; wolę, aby kurfirst saski zszedł na Miśnieńskiego landgrafa! Niech do
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/191
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.