Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nakoniec późno w noc straże pruskie znikły; nowy gościniec był pusty, żywej na nim duszy; nawet z małych domków nade drogą ludzie pouciekali i te pustkami stały. Nade dniem już, ponieważ błoto, wiatr i konie chude pospieszyć nie dozwalały, odezwało się »wer da?« saskie.
Woźnica drgnął, a chora kobieta porwała się z wozu tak jak gdyby nigdy w życiu nie chorowała. Żołnierz stał na koniu z wykierowanym na jadących gardłaczem, lecz na bardzo wyraźistą z saskim akcentem odpowiedź wstrzymał się od nieprzyjaznych kroków. Chora kobieta domagała się, aby ich do generała Rutowskiego lub ministra Brühla prowadzono. Ponieważ patrol właśnie do Pirny powracał, wóz, żołnierzem otoczony, powlókł się dalej. Tylko chora kobieta zugełnie się zmieniła i tak z żołnierzami rozprawiała raźnie, jak najzdrowszy mężczyzna.
Był to w istocie pan Ksawery Masłowski, który tym dowcipnym sposobem bardzo wygodnie i bezpiecznie dostał się już na terytoryum, zostające pod opieką wojska saskiego.
O godzinie ósmej rano, gdy Brühl jeszcze w szlafroku nad papierami siedział, niewiadomo czy odpowiedź króla pruskiego rozbierając, czy nowy list stylizując od Augusta III, oznajmiono mu, że paź jego, Masłowski, przybyły z Drezna, mówić z nim pragnie.
— Brühl nie bardzo Masłowskiego lubił, więcej instynktem jakimś niż z jakichbądź powodów. Nie miał w istocie przeciwko niemu nic, ale ile razy sobie w oczy spojrzeli, minister w nich coś takiego czytał, co mu się nie podobało. Masłowski nadto był świały. Dlatego, czyniąc wybór mających mu towarzyszyć w podróży, pana Ksawerego zostawił w Dreźnie, nie przewidując jeszcze, iż wypadnie wprost z obozu udać się do Warszawy.
— Co waćpan tu robisz? — zawołał zdziwiony.
— Przynoszę Waszej Ekscelencji ukłon od pani hrabiny — rzekł spokojnie pan Ksawery — przybyłem z tem umyślnie.
— Kiedy? jak?
— W nocy, a jak to trudno nawet opowiedzieć, dosyć, żem cały, dzięki Bogu!
— Masz waćpan pismo jakie?
— Niech Bóg uchowa: mam ustne polecenia.
Tu obejrzał się pan Masłowski i dał do zrozumienia, iż pragnąłby mówić na osobności.
Brühl wprowadził go do małego pokoiku, zastawionego szkatułkami różnych wielkości. Zawierały one tabakierki, zegarki, klejnoty, pierścienie, które na wszelki wypadek minister zabrał był z sobą. Ciasno stosunkowo mieszkanie wyciskało wielkie-