— Właśnie nie mam nic do roboty i to mnie trapi — odparł Masłowski — jestem prostym spektatorem. Hrabia Brühl z sobą mnie wziąć nie chciał, w pałacu pustki więc się kręce po mieście.
Pepita popatrzyła nań jakoś badająco: Masłowski śmiało też do oczu jej pięknych spoglądał.
— Z tego próżnowania rozmowy — dodał ciszej — przyszła mi fantazja spróbować nosić lektykę i miałem to szczęście być jednem z tragarzy, którzy przed chwilą panią od stryjenki tu odstawili.
Zarumieniła się i wyprostowała sztywnie, hardo Pepita.
— I nie wahałeś się waćpan podsłuchiwać rozmowy? — odezwała się.
— Byłem zmuszony do tego — rzekł Masłowski — cieszę się bardzo, iż się tak stało, bo mogę panią przestrzedz, że gra z takim jegomością, jak Simonis, jest bardzo niebezpieczna i wątpię, by się na co przydała.
Niezmieszany Masłowski, mimo gniewnego spojrzenia baronówny, mówił dalej.
— Rozumiem to bardzo, iż w podobnych razach nadzwyczajnych tonący brzytwy się chwyta; ale brzytwa nikogo nie uratowała. Ludzie, co dwom służą, zdradzają obu.
— Waćpan mnie podsłuchałeś, to niepięknie — odezwała słę zmieszana panna — lecz ufam, że mnie nie zdradzisz: toby było ohydne.
— Żaden Polak nigdy nie zdradził nikogo — rzekł Masłowski — robimy głupstw wiele, ale w zdrady się nie bawimy nigdy: na to jest dosyć innych, takich, jak Simonis, awanturnik.
W tej chwili przyszło na myśl pannie Notitz, że i o Masłowskim była mowa, zarominiła się znowu i podchwyciła żywo;
— Toś waćpan słyszał, co o nim mówiono?
— Ani słówka nie straciłem — kłaniając się, rzekł pan Ksawery — pani mnie nazwełaś wartogłowem, jeśli się nie mylę.
Mimowolnie rozśmiała się baranówna.
— Możem na to zasłużył — zawołał Masłowski — ale gdyby mnie szczęście spotkało takie, jak Simonisa, a! pani, głowę-bym się postarał zamienić, ażeby go się stać godnym.
Wejrzenie zapłaciło śmiałemu chłopcu.
— Nie pozwalasz pan pewnie, żem Szwajcara zobowiązała do służby krajowej? — spytała.
— Nie ufam mu — krótko rzekł Masłowski. — Pani go możesz innym, niż był, uczynić.
— Rzecz nie do poprawienia — szepnęła Pepita.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/154
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.