blikaninie — wówił dalej pan Ksawery — trzeba wiedzieć, że u nas wielcy panowie, kiedy im przyjdzie fantazja skórę trzepać, często płacą potem po dukacie od bizuna.
Simonis słuchał, już nie rozumiejąc.
— Co chcesz — ciągnął dalej Masłowski — u nas świat inny, jakże ty chcesz, ażeby mi się tu podobało. Wcale inne obyczaje tu wszystko w kątku i po cichu.
Schylił mu się do ucha.
— Słyszałeś o Königsteinie? o Pleissenburgu, o Stolpen? Tam i naszej dużo szlachty rekolekcje odsiadywało. W Stolpen król starą kochankę posadził, gdy mu się sprzykrzyła, a do Königsteinu co dzień wożą. U nas tego niema. Prawda, tu świat polerowany bardzo, ale gęby na kłódki pozamykane. U nas mówić wolno, co komu ślina do ust przyniesie; u nas... ale ty tego nie zrozumiesz, kawalerze de Simonis. My ludzie trochę dzicy, prawda, ale u nas każdy Pana Boga chwali, jak chce co ma na sercu, to wypowie i sejmy mamy, na których się wykrzyczeć można, co dusza zapragnie.
— Tak, o sejmach słyszałem — odparł Simonis — u was jeden szlachcic zrywa sejm, gdy zechce.
— Tak jest, i jeżeli go w miejscu nie rozsiekają, to mu nic. Kawalerze de Simonis przerwał nagle Masłowski — czy nie myślicie wy iść do domu? jabym was rad odprowadził.
Rozśmiał się Szwajcar, wymawiając od tego honoru, a że Blumli nadszedł, skłonił się Masłowskiemu i wymknął z nim razem.
Blumli chmurną miał twarz.
— Chodź do mnie — rzekł — tu niebezpiecznie mówić, a do pomówienia mamy.
Z ogrodu więc przez pałac znowu się dostali na nowy Rynek i skierowali ku mieszkaniu Blumlego.
Tu, gdy się znaleźli sami, tak, że ich podsłuchać nie było można, Szwajcar schylił się do ucha Maksowi.
— Coś dziwnego krąży w powietrzu — rzekł — jakieś pogłoski chodzą niezrozumiałe; Brühl udaje wesołego, taji się z czemś, ale niespokojny. Ludzie, co od granic jadą, wciąż plotą o wojsku pruskiem, jakoby już zbliżającym się trzema korpusami ku granicom naszym. Dopóki się życie ciągnęło, jak było, nieraz sobie niem człowiek sprzykrzył; teraz gdyby, uchowaj Boże, na wojnę się zaniosło, co będzie znami? To jedno — mówił Blumli — ale nie mniej trwoży, że u nas zdrajców się i szpiegów pruskich namnożyło. Najmniejsze podejrzenie, człowiek zginąć może.
Simonis udał bardzo obojętnego.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/116
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.