— No i lutry mało nie wszyscy — rzekł Masłowski — w katolickim kościele dzwonu powiesić nie wolno, jak u nas na bożnicy.
Ruszył ramionami, rozśmiał się, pokazując białe zęby, i dodał:
— Ale dziewczęta ładne!
Simonis, gdy raz wpadli na tę materję, wcale nierezonującą i nieprzedstawiającą niebezpieczeństwa, odetchnął wolniej.
— Ja tu mało kogo widziałem! rzekł.
— Ale! ale! — przerwał Masłowski — nie tracisz pan czasu. Wszaksze pan już znasz najpiękniejszą ze wszystkich i niemal ją codzień widujesz.
— Ja? kogo? — spytał zdziwiony Simonis.
— Ano pannę baronównę Nostitz, która jest przy królowej frejliną. Oprócz tego juści pan i z naszą hrabiną zabrał pono znajomość.
Szyderski uśmiech Masłowskiego, pokręcającego wąsa, nie podobał się Simonisowi.
— Hrabina jeszcze hoża baba — mówił szlachcic — wcale niczego, jak się wyczupurzy; a Pepita choćby na siebie i listka babuni Ewy nie miała, byłaby jak anioł ładnę! Tego to panu zazdroszczę, że ją tam u stryjenki widujesz...
— Ale skądże pan o tem wiesz? — spytał Simonis.
— Ja? widzi pan — mówił szlachcic — ja tu nie mam nic do roboty, ojciec mnie oddał dla przetarcia się i przecieram się... Patrzę, szpieguję i kpię. Ciekawy jestem! Cóż mam robić! Do czego to próżnowanie nie doprowadzi! Wszystkie ładne panny znam, a co Pepitę, choć Niemkę, przyznaję się, że uwielbiam. Gdyby nie była taka dzika, ja bym ją nauczył po polsku.
Simonis się uśmiechnął.
— Mówiłeś pan, że mi zazdrościsz, ale doprawdy niema czego, ja ją ledwie kilka razy widziałem
— Kilka razy! ale swobodnie! a ja tylko ją oczyma gonić muszę; rozmowy ani sposobu. Śliczne stworzenie! — dodał Masłowski, wzdychając.
— Kochasz się waćpan w niej? — Spytał Simonis szydersko.
— A nie wiem — rzekł Masłowski — ale bardzo być może, iż... wypadnie się zakochać. Prawda, że Niemka, no ale szlachcianka i taka bestja ładna i niegłupia.
— I śmiała — dodał Simonis.
— A to nic nie szkodzi, ja sam śmiałe lubię. Przyznam się panu — przebąknął Masłowski — że tej pannie winieneś, żem się tak mu do boku przyczepił. Chciałem was ostrzedz.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/114
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.