Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/010

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W innych też przekonaniach swych nie był wcale pedantem, tolerował wszelkie opinje, a do poślubienia jednej z nich czekał ażby się z posagiem wylegitymowała. Główną dlań rzeczą było dobić się karjery... Hoc erat in votis. Tymczasem rok oto upływał już, jak się strojno, czujnie zabiegliwie uwijał po stolicy, i nic nie mógł dokazać. Przygotowawcze jednak i przedwstępne kroki były bardzo umiejętnie porobione; cóż, gdy na jego lep nic się jakoś brać nie chciało. Maks nie tracił ani ochoty, ani nadzieji, ale coraz mu się stawało smutniej i rozmyślał wielce. czyby nie należało zmienić stanowisko; w takim jednak razie przepadłoby to, co tu osnuł, i na nowo rozpoczynać by musiał.
Miał już pewne stosunki, na znajomościach mu nie zbywało, byli ludzie, co się na mim znali i lubili go; lecz ile razy tylko przebąknął o zajęciu, o służbie, o karjerze, potrząsano głowami, zbywano go milczeniem. Do wojska mu się nie chciało: bambus Fryderyka II, który wprawdzie i pleców ministerjalnych nie szczędził, nader często stykał się z oficerskiemi, a kawaler de Simonis łaskotliwym był nad miarę. Zdawało mu się zawsze, iż ma wszelkie kwalifikacje do dyplomatycznej karjery: wielka języka powściągliwość, znakomitą trafność oka, szerokość sumienia, jakiej tylko zapragnąć po nim mogli, wreszcie wyzucie się z wszelkich przesądów.
Zwierciadło mu mówiło, iż zewnętrzną postacią na dworaka i reprezentanta był jakby umyślnie stworzony. Znajomości też jego najwięcej się w kołach blizkich sfer dyplomatycznych obracały. Być może, iż karjera świetna kuzyna Ammona także go na tę myśl naprowadzała.
Do króla Fryderyka II przystęp wogóle łatwym nie był, a po uzyskaniu go, dłuższe utrzymanie się w łaskawych względach... Niekiedy zgrabny wierszyk francuski, ostro przysolony, nieco cyniczny, wyborną bywał rekomendacją. Maks de Simonis próbował epigramatów, kilka z nich nawet poszło po rękach, przez pana Maupertuis i Algarottego, ale odbił się bez echa o ściany pałacyku w Sans-Souci.
Wielką nadzieję pokładał młodzieniec w hrabinie de Camas.
Była to jedna z tych niewielu niewiast, które Fryderyk II szacował, gdy o wszystkich wogóle zwykł się był odzywać, że to są: „gąski z pustemi główkami“; o dwadzieścia kilka lat starsza od króla, już nie młoda wcale, hrabina de Camas, owdowiała od roku 1741, zajmowała na zamku w Berlinie mały apartamencik na czwartem piętrze, który Fryderyk nazywał „Raikiem“ i gdzie starą przyjaciółkę czasem odwiedzał.
Życie na dworze, nawyknienie do nieustannej czynności, sam temperament żywy, którego lata poskromić nie mogły,