Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

choć mógł łatwo przewidzieć, że ze Mszczujem się spotkać może.
Długo wpatrując się w to zjawisko Waligóra stał jak skamieniały. W piersi mu krew falowała i gdyby pierwszego słuchał popędu, byłby się natychmiast rzucił na niemca. Nie godziło się jednak w chwili tak pilno ładu wymagającej, wzniecać nowego zamięszania, Waligóra rad nie rad odłożył rachunek z niemcem do innego dnia.
Uważał go bowiem za nieskończony. Los córek o których nic się dowiedzieć nie mógł, przyszedł mu na pamięć, oczy zaszły łzami, starzec nierychło uśmierzywszy ból, pomyślał o ustąpieniu z tego miejsca, w którem się nie był powinien znajdować.
Niemiec któremu się przypatrywał, podszedłszy do ślązaków, zasiadł przy nich u ogniska, i rozmowę z niemi rozpoczął.
Z urywanych słów mógł się dorozumieć Mszczuj, że niedawno tu przybył, bo się rozpytywał o wszystko.

Postawszy na koniu czas jakiś, Waligóra przejechał obozowisko ks[1] Konrada, w którem o żadnym wyborze w pochód nie myślano, przynajmniej na pozór, powracał Mszczuj przerzynać się zmuszony między ludźmi Odonicza. Ponieważ mrok był i nie poznawano go, a miano za jednego ze swoich, nie zważano nań i Waligóra jadąc powoli przekonał się, że tu więcej niż gdzie

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.