Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dworcami dostał się do Plwacza — wprowadzono go do niego.
Odonicz właśnie stał wyprawiając jakiegoś człeka, który gotów do drogi, rozkazy odbierał głową potrząsając.
Gdy ten wyszedł, Jaksa się zbliżył.
— Nastraszyli nas że w pochód iść każą, — rzekł.
Książę Władysław gniewnie rzekł.
— A no — niech idą, póki czas!! niech idą.
Z końca w koniec izby miotał się chodząc.
— Juści jutro nie pójdą! — zawołał plując — a — pojutrze.
Spojrzał na Jaszka — który głową kiwnął tylko.
Niepokój wielki i jakby niepewność widać było po Odoniczu — dodawał sobie odwagi, ale jej nie miał.
— Czas, — rzekł na wpół do siebie — czas — bo jakby tak dłużej, ja za siebie nie ręczę, zaczyna mi go być żal...
I milczał zadumawszy się i plunął kilka razy raz po razu.
— Dobry jest! szkoda go! wszystkichby kochał, wszystkimby przebaczał, z każdymby się dzielił... Człowiek przy nim mięknie i na nicby się nie zdał.
Znowu przerwał mowę dla plucia.
— Gdzie jemu panować, — począł gwałto-