Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Konia przywiązano do drąga, który tam był wbity na słupach umyślnie i weszli do niej razem.
Ognisko już gorzało straszne pośród głazów, pary pod dachem pełny był budynek...
Łaziebnicy inni uwijali się opodal. Poczęli szeptać i rozmawiać prędko, Jaksa dał mu znak i weselszy z łaźni wyszedł nazad.
Co chwila już można się było przybycia książąt spodziewać. Robiło się ciemno, ale do koła były poustawiane beczki smolne, które gorzeć miały dopóki by się ludzie nie rozmieścili.
O mroku zapalono je, a w tem też i głosy zdala, rżenie i tentent koni, — pokrzyki i trąbki oznajmiły przyjeżdżających.
Próżniaczy tłum zbiegł się patrzeć, cisnąc po za budowlami i między niemi. Jaksa skrył się do dworów dla Leszka przeznaczonych...
W kapliczce zapalone światła, otwarte drzwi do niej naprzód wzywały, jakoż arcybiskup, duchowieństwo, książęta, skupili się tu naprzód wszyscy i z koni zsiadać zaczęli.
Wchodzili z kolei, gdy Leszek w progu potknąwszy się padł tak, iż ledwie go idący tuż książę Henryk podtrzymał aby nie legł na ziemi. Uderzył się twarzą o uszak drzwi i krwią splunął, lecz wprędce podniósłszy się i niedając nic poznać po sobie, choć blady i strwożony, pospieszył uśmiechając się ku ołtarzowi.
Wszystko to trwało zaledwie okamgnienie,