Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drudzy posłyszawszy to, sądzili że wszystkim dano hasło wyruszać, poczęli się zrywać do koni.
— Leżcie szczęśliwi! — zawołał Jaszko — macie czas jeszcze zęby popłukać, mnie tylko pan ojciec przodem śle...
Trafiło się że i Mszczujowi też przodem jechać potrzeba było, dla pańskiej sprawy. Ujrzawszy to Marek iż i on konie dawać kazał, namarszczył się kwaśny.
— Co tak spieszycie? — zapytał.
My starzy mamy prawo spoczywać. Macie co powiedzcie mojemu posłańcowi, a sami zażyjcie wczasu.
— Wszystko jedno! — mruknął Waligóra — wszak ci w Gąsawie będzie czas się wyleżeć.
Podejrzliwem okiem popatrzał nań wojewoda i umilkł. Jaszko zwolna tak od towarzyszów do konia szedł, że się dał nawet Mszczujowi uprzedzić...
Marek zbliżył się do siedzącego na koniu i Mszczuja już jadącego mu wskazał.
— Miejże rozum — szepnął — nie szukaj jawnie rozmowy z Odoniczem, bo ten stary ma dwoje oczów, które widzą i po nocy, a to wróg nasz... Nie darmo tak spieszy...
Jaszko pochylił się ku ojcu.
— Zbędziemy się i tego! — rzekł wesoło — za jednym razem!
Rękę podniósł do góry, na konia cmoknął,