Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hebda spojrzał gdy przeciągali i znowu zakrył oczy...
We wrotach zamkowych zniknęli.
Leszek już był we dworcu swym, a biskup stawał w przedsieni, gdy gromadka jezdnych tuż nadbiegła. Spojrzał Iwo na nich, i jęk wyrwał mu się z piersi. Nie trzeba było pytać nawet o nowinę jaką nieśli.
— Beno! tyżeś to! — odezwał się biskup strwożony, zwracając się do niemłodego człowieka z głową i ręką obwiązaną.
Ludzie pomagali mu zsiadać z konia — jęknął za całą odpowiedź. Potem przywlókł się do biskupa i po rękach zaczął całować.
— Beno! zbójcy cię napadli w drodze? co z tobą? — odezwał się biskup.
— A! westchnął przybyły, spierając się na ramieniu sługi, zbójcy ale nie na drodze napadli nie mnie, tylko zamek, którego byłem stróżem postanowiony. Biada mnie! biada nam! Światopełk opanował Nakło.
Biskup słysząc to, cofnął się na krok i twarz jego oblokła się boleściwym wyrazem.
— Światopełk więc wypowiedział nam wojnę! — zawołał.
— Ani ją wypowiadał, ani się jej kto mógł spodziewać — rzekł jękliwie kasztelan. — W pokoju z nim byliśmy, któż się napadu mógł spodziać? Garść nas w Nakle siedziała. Nagle, nocą,