Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakby lekkie stąpanie i rozeznawały nie kroki jednej starej, ale jakby ludzi kilku... Strach je ogarnął, rumieńce wytrysły na twarz, uścisnęły się mocno. Spoglądały ukradkiem na drzwi...
Otóż uchyliły się one..., na progu pokazała się Dzierla zaglądająca niespokojnie, naprzód na prządkę uśpioną... Za nią... ktoś się cisnął i popychał...
Dziewczęta wstały spłoszone z miejsca które zajmowały i zbiegły trzymając się za ręce do kątka, tam stanęły znowu się objąwszy, czując się silniejszemi gdy były razem. W oczach ich radość błyskała, ciekawość i strach razem.
Tymczasem Dzierla z radością złego ducha który spełnia psotę, wwiodła do izby za sobą — dwu Niemców, Gerona von Landsberg i Hans’a von Lambach. Gero szedł już zdrów, wyprostowany, odmłodzony spoczynkiem, w całym blasku wesołych swych lat dwudziestu... szukając dziewcząt oczyma, Hans podpierał się na lasce, nie mogąc jeszcze o swej mocy iść, był blady i wymizerowany. W nim młodość na chwilę zwiędła nabrała od cierpienia tego szczególnego wdzięku, jaki jej ono nadaje. Coś tęsknego niósł na twarzy, jakby wspomnienie domu, rodziny, matki... a chociaż mu wzrok połyskiwał ciekawością, zamglony był bolem, który się starał ukrywać.
Idąca przed niemi Dzierla, ciągle zwracając