Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czywać, Herman otworzył drzwi i widok trupio bladej sieroty znikł im z oczów.
Milczenie panowało dość długo. Adalbert przesuwał księgi, machinalnie zabawiając się niemi. Gerwart patrzał nań czekając i nie śmiejąc się odezwać.
Herman od drzwi powróciwszy stanął w drugim końcu stołu, twarz mu wykrzywiało zburzenie jakiego doznał...
— Niewiasta niespełna rozumu — zawyrokował sędzia — pamięci niema i tworzy sobie baśń ze strachu krwi, której każda niewiasta się lęka, więcej bodaj niż grzechu.
— Lecz przysięga? — zapytał młodszy — ważyłaby się na krzywoprzysięztwo?
— Sama nie wiedząc o niem — bo widocznie pamięć ją odbiegła — odparł sędzia. — Opowiadanie jej nie zgadza się z wypróbowanemi i dowiedzionemi wypadkami.
Podsędzia przeczyć się nie ośmielił.
Posiedzenie zdawało się skończone, a było tylko przygotowaniem do uroczystego sądu, który się miał odbyć nazajutrz... Adalbert nakrył głowę i wstał, ruszył się Herman, Gerwart wahał i zdawał czegoś pragnąć jeszcze.
— Ja w tej sprawie — odezwał się do nauczyciela — jestem tylko ciekawym mądrości twej uczniem, mistrzu którego jak Gossiusa można zwać „Copia legum“ pozwólcie mi się oświecać