Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jaksa patrzał i słuchał z pewnem niedowierzaniem, gdy towarzysz mruknął.
— Władysław starszy młodszemu nie da rady — tamten żwawy chłop, ten swojego niepewny. To mu się chce to mu się odechciewa...
Pochyliwszy się szepnął drugi.
— Uście mocne?? hę? Mają oni tam ludzi? Światopełk ci mu pomoże?
Jaksa milczał jeszcze gdy oba poczęli nagląco.
— Nie wzdragajcie się mówić, my, swoi! Trzeba będzie, pomożemy do ucieczki.
Dopiero się Jaszko ocknął i dał znak ręką że im za to dziękował. Posiadali przy nim na ziemi, starszy się do ucha Jaksie nachylił znowu.
— Grodzisko tam mocne? — zapytał.
— Nie dojdziecie do niego ani na strzał z kuszy, ani na strzał z łuku, bo błota i trzęsawiska dokoła — począł Jaksa. — Jedna suchsza hać prowadzi do bramy — a i tę zawczasu przekopią. — Będą się trzymali póki chleba stanie.
Przybyli pokiwali głowami i rozśmiali się wesoło.
— Ludzi pewnie dosyć ma — rzekł jeden — jakby mu brakło, to z naszych pójdzie dużo, bo się na to nagotowali.
— A Medan tam jest? — zapytał drugi.
Jaszko głową potwierdził.
— Wam pewnie się ztąd wyrwać pilno — poczęli znowu po chwili, przekonawszy się że