Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie spowiadał przed nim z ich końca — lecz dla Leszka nie mógł on być pomyślnym. Słaby i łagodny książe krakowski nie był w sile walczyć z energicznym i przebiegłym pomorskim księciem.
Odonicz wstał też potwierdzając po swojemu urywanemi słowy, które gęste plucie na pół rozcinało — co szwagier powiadał.
— Próchno! słabizna — lichota! wszystkich ich pokonamy — nie zmogą nas... Zjazd — niech będzie zjazd! Niech duchownych naściąga, ja ich przez moich ponawracam...; zatkam im usta złotem, nadaniami... Niech się zjadą... będziemy robili zgodę...
— Przywiesim do niej pieczęć czerwoną! — dodał Światopełk.
Raz jeszcze i drugi powtórzono Jaksie co mówić miał.
— Rano jutro, w drogę! — klepiąc go po ramieniu odezwał się Światopełk, — a pamiętaj o tem że umieć milczeć to rozum większy niż umieć gadać...
Pilno im tak było Jaszka wyprawić z Uścia że go do dnia ludzie Odoniczowi zbudzili... — Opatrzono go na drogę, chciał jeszcze ze Światopełkiem widzieć się i pożegnać, powiedziano mu że już go w Uściu nie było. Nocą wymknął się dalej ku domowi.
Ks. Medan, który był wstał, sam jeden tylko życzył mu drogi szczęśliwej.