Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/154

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    tamci to ja w szkole bywałem, młodość spędziłem i miło mi go wspominać — lecz teraz ani tam zajrzeć. Myśmy z panem Leszkiem tylko że nie na noże...
    — Ja też z nim nie lepiej — odparł Jaksa. — Powiedziano wam, com za jeden, domyślicie się reszty. Dosyć żem Jaksa, a tam kto tej krwi jest tylko cicho siedzieć w kącie i głowy nie wystawiać. Dobrze memu bratu co przy Iwonie jest, bo ten tylko o Panu Bogu myśli, a może o biskupim stołku po Iwonie... ale tego już do naszych nie liczyć.
    — Jam tam wytrwać nie mógł!
    Rozśmiał się Medan...
    — Kto wie — rzekł — jak się z Leszkiem skończy!!
    Umieściwszy tak Jaszka, któremu na sercu lżej się zrobiło, widząc że go nie lekceważą i pamiętają o nim — Medan wyszedł, obiecując go z sobą wziąć na dworski stół żołnierski, gdy polewka będzie gotową.
    Minęła może godzina, gdy już nie kleryk z ostrogami, ale pacholę bardzo strojne w przepołowionej sukni, pół czerwonej, pół sinej, przyszło Jaksę do książęcego namiotu zabrać z sobą.
    Szedł więc rad...
    Opłotków uchyliwszy, znalazł się przed księciem Władysławem, który siedział obie ręce na kolanach sparłszy, a obok niego w pańskiej po-