Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dobry kawał drogi zrobili nim dano znak do spoczynku i popasu. Tu już Jaszko wzgardzony trzymał się na uboczu płacąc równą obojętnością.
Dowódca spojrzał nań zdala, pozdrowił go tylko od niechcenia i rzucił się na podesłane mu skóry na spoczynek, jak gdyby nocy nie dospał.
Niewesoła to zaprawdę podróż była, towarzysze jacyś nieprzystępni, a choć mu jeść i pić dano, nikt się z nim kumać nie spieszył. W grozie widać trzymani ludzie, cicho między sobą szeptali.
Jaszko sobie mówił ciągle. — Aby mi do Światopełka! droga się przecie kiedyś skończyć musi. Jechali dalej tak samo milczący, pospieszając tak samo, zarwawszy trochę wieczora i nocy. — Spać było trzeba pod gołem niebem, na ziemi, bo tylko dla dowódcy szałasik sklecono... Do dnia dano znać do drogi znowu i tak szło dalej, bez zmiany.
Dowódca tylko oglądał się czasami i oczyma szukał Jaszka, jakby wątpił o nim..., a Jaksa zły już był, więc się ku niemu nie kwapił.
Choć drogi nie znał dobrze Jaksa, ale wiedział w którą się stronę kierować byli powinni, i zdało mu się że niekoniecznie naprost tam jechali, dokąd im było potrzeba.
Drugiego dnia położyli się na spoczynek w lesie, a ludzi dwu wysłano na zwiady. Jaszko tylko dosłyszał gdy im nakazywano patrzeć czy do gródka przystęp był wolny.
Czekając na powrót ich więcej pół dnia spo-