Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/133

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    W dworku trwoga była wielka, bo Dzierla poszła do Niemców i na migi im pokazała że się straszne rzeczy działy. Gero zdrowszy obawiając się aby na nich nie napadnięto, wziął się do miecza, a Hans, choć wstać nie mógł, chciał się też bronić do upadłego. Nie wiedzieli dobrze co im groziło, lecz z baby wyrozumieli iż coś dla nich niepomyślnego się stało.
    Nierychło nadszedł proboszcz ochłonąwszy trochę. Oczy miał zaczerwienione; ale spokój i otucha jakaś wstąpiła w jego serce. Pokrótce opowiedział co się stało — pierwsza najsroższa burza zdaniem jego już była przeszła. Telesz musiał teraz jako współwinowajca milczeć, a Niemcom trzeba było się starać co rychlej wyzdrowieć.
    Hans gotów był sam tu pozostać i odpuścić towarzysza, który już na koniu mógł usiedzieć; lecz Gero nie chciał go zostawić samego. A może i nie bardzo mu się chciało gród opuszczać.
    Po tym dniu wielkiej trwogi, nastąpiło uspokojenie stopniowe i niemal powrót do dawnego stanu, z tą różnicą, że daleko mniej już potrzebowano się taić i ukrywać.
    Telesz w tę stronę zamku prawie nie chadzał, księdza unikał, nie chciał z nim mówić, pożółkł i wychudł okrutnie.
    Jednego dnia około kaplicy spotkawszy się z proboszczem, rzekł mu mijając go.
    — Jak za cztery niedziele, nie będą zdrowi