Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o tem powiedział! Myślisz, że on języka utrzyma... Dzierla też wie, wie Dobruch, i ma się to ukryć??
— Ze strachu będą milczeli, a Wątrobę ja zaklnę — rzekł ks. Żegota chwytając go za rękę.
— Miej miłosierdzie i rozum.
Telesz rozpaczał.
Uspokoić go nie było sposobu, ksiądz całował i prosił napróżno. Podwórcem szła stara Dzierla niczego się nie domyślając. Telesz zawołał na nią. Spojrzawszy mu w oczy, zobaczywszy księdza, baba zaczęła drżeć jak liść.
— Ty, stare próchno przebrzydłe, — zawołał podżupan, — mów mi prawdę, a nie to wnet ci stryczek na szyję każę zarzucić.
Baba padła całując ziemię przed nim i zanosząc się z płaczu...
Dorozumiała się wszystkiego, i składała winę na księdza, ksiądz jej z siebie nie zrzucał.
— Gadaj mi ty, rychło ten pies ranny będzie się mógł ztąd wywlec...?
Dzierla podniosła się...
— Albo ja to mogę powiedzieć — poczęła ośmielając się trochę — jeden z takiej rany wyzdrowieje we cztery niedziele, drugi ledwie w pół roku! Krew krwi nierówna. Zabij mnie ja tego powiedzieć nie mogę.
Ksiądz jej przerwał.
— Spodziewałaś się za cztery niedziele?
Dzierla pokręciła głową.