Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mszczuj co rychlej usunął się aby nie patrzeć na nieszczęśliwego, z którego żebractwo naigrawało się nielitościwie — a on ni czuć, ni wiedzieć o tem się nie zdawał.
Chciał bocznemi drzwiami wnijść do kościoła, gdy poruszenie jakieś ludu przed relikwijami stojącego, i szmer, a potém nagle urwany głos benedyktyna, zmusiły go spojrzeć przez otwarte wrota ku rynkowi.
Od zamku ciągnął tu wprost orszak, w którym Waligóra ujrzał boso idącą księżnę Jadwigę z krzyżem w ręku, na który oczy miała zwrócone, odzież jej tego dnia była jeszcze prostszą, starą i wyszarzaną... na nogach zdala nawet widać było krwawe poranienia i nabrzmienia. Towarzyszka jej szła w ślad głośno śpiewając pieśń pobożną z nią razem.
Cały dwór księżnej pieszo także postępował za nią, a z tyłu czeladź prowadziła konie podróżne. Księżna pomimo pokaleczonych nóg i zimna szła jakby nie czuła ani bólu, ani chłodu, z twarzą uweseloną, z oczyma jasnemi, w widoczném uniesieniu, które ją od ziemi odrywało.
Ujrzawszy ją tłum, począł ustępować spiesznie, benedyktyn z relikwiami i stołem usunął się tak, aby przejście do kościoła zostało wolnem.
Poznał Waligóra łatwo, iż księżna, która przybyła umyślnie z Trzebnicy dla zabrania Bianki niemogąc długo pozostać we Wrocławiu, tęskniąc