Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pozdrowiona! — odezwała się do niej księżna głosem powolnym i łagodnym. — Wszystkie twe męczarnie skończyły się, matkę znajdziesz we mnie, a Bóg ojcem ci będzie...
Przybyłam tu po ciebie, bo mi aniołowie niebiescy oznajmili iż wczoraj stanęłyście pod tym dachem. Nie chciałam stracić i chwili! Idź, dziecię moje, w pokoju, pokrzep się snem, ukój modlitwą...
To mówiąc krzyż zakreśliła nad jej głową...
Mszczuj który zdala patrzał na to, jeszcze większą uczuł trwogę widząc jaką potęgę miała ta pobożna niewiasta. Bianki poznać nie mógł gdy pokląkłszy zwróciła się nazad z siostrą Anną do wnętrza zamku. Szła posłuszna, nie podnosząc oczu, nie chcąc już nic od ludzi, upojona, oczarowana...
Księżna wiodła za nią oczyma aż póki drzwi się za niemi nie zamknęły.
Naówczas zwróciła się do męża, z kilką słowy, których on wysłuchał z pokorą i rozrzewnieniem. Widać było po nim, że tęsknił za tą dawną towarzyszką, matką swych sześciorga dzieci, która go teraz za męża znać nie chciała...
Gdy na jego starej twarzy rozczulenie się malowało i jakby błaganie o litość, z surowego oblicza ks. Jadwigi wiał chłód i jakby politowanie.
On jeszcze tak świętym jak ona być nie umiał, dlatego nie chciała go spotykać inaczej jak w obec