Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by się wychyliła z ulubionego schronienia w Trzebnicy, w którem była niemal sługą Bożych służebnic, a jednak ich panią i ich światłem...
Już od bram miasta, jak tylko pobożną księżnę poznał lud, ubodzy, duchowni, tłum wielki otoczył ją i wiódł aż na zamek. Cała wielkość świecka tego dworu, znikała i malała w jej obecności...
Mszczuj stał patrząc ciekawie, i ani już wiedząc kiedy może otrzymać posłuchanie. Gdyby nawet Leszek sam pod ten czas się tu znajdował, znikłby był przy księżnie Jadwidze...
We drzwiach ukazała się ona.
— Byłali to ona? — spytał się w duchu Mszczuj. — Siostra królowych dwu, wielkiego rodu pani??
Zdumienie ogarnęło go wielkie. Ujrzał niewiastę, której włosy siwe okrywała zasłona czarna, w sukni powłoczystej długiej ciemnej, w takimże płaszczu, z krzyżem na piersiach, prawie ubogo odzianą... Majestat jej jednak przebijał się przez tę odzież co go ukryć chciała...
Twarz wrażała podziwienie i trwogę, — byłoli to żywej niewiasty oblicze, czy z grobu powstałej? Płynęłali krew pod tą pergaminową skórą zżółkłą i poczerniałą? Najmniejszego wzruszenia nie okazała postrzegłszy męża, nie drgnął żaden muskuł tej posągowej twarzy, skrzepłej siłą własnej woli, a kryjącej w sobie nadmiar życia i nadludzką jakąś potęgę...