Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i łacni do rozpoznania po stroju i twarzach osadnicy i urzędnicy niemieccy...
W sali panowała cichość klasztorna, bo i ona sama coś miała w sobie klaustralnego.
Na jednej ze ścian wisiał ogromny krzyż z wizerunkiem Chrystusa..., u drzwi było naczynie spore z wodą święconą...
Nad wszystkiemi wnijściami do niej białą kredą porysowane były litery, porozdzielane krzyżykami.
Woń kościelnego kadzidła, dochodziła tu zkądś — i powiększała złudzenie.
Mszczuj rozpatrując się pośród nagromadzonych, postrzegł twarz niegdyś, dawniej, z młodszych lat znajomą. Taką mu się ona przynajmniej zdała, choć niepewien był czy się nie mylił. Człowiek bowiem którego znał świeckim, wesołym a ochoczym towarzyszem, zestarzały, spoważniały, miał na sobie suknię zakonu Cystersów.
Gdy mu się przypatrywał jeszcze Mszczuj, zdziwiony tem podobieństwem, mnich także oczy skierował ku niemu, uśmiechnął się i zbliżać zaczął powoli.
On to był, ten którego zwano dawniej Mikołajem z Henrychowa, możny pan, pisarz i kanclerz księcia Henryka, który teraz własną wieś oddawszy na założony przez siebie klasztór, opatem w nim był obrany. Nosił on wprawdzie dawniej