Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

póki żyw nikt nie pójdzie. Jakby Kraków pusty był... albo wdowa z dziećmi, hm... może...
Książe nie dosyć że brodę zapuścił od czasu jak z żoną nie żyje, ale i rycerstwo mu nie do smaku... My się już modlim tylko...
— I ty? — spytał Jaksa szydersko.
— A jakże? — odparł urażony Nikosz, — inaczejbym na dworze nie wybył do wieczora!! Pamiętacie wy pisarza książęcego Mikołaja z Henrychowa? Jaki mąż był wesół i ochotny?
— A cóż się z nim stało?
— Postrzygł się, został mnichem Cystersem a Henrychów dał na swój klasztór.
I co śpiewał wesołe pieśni, teraz w chórze wywodzi...
— No, to i ciebie to może czeka? A cóż będzie z wdowiczką? — zaśmiał się Jaksa.
Westchnął brzuchal. — A! gdyby nie ona, ta pokusa — rzekł, — kto wie. Czemu nie? Myślisz że u Cystersów jedzą źle albo piją cienkusz? Człowiek się o nic nie troska, siedzi jak u Boga w rękawie... i jeszcze zbawienie ma w dodatku pewne!
Gawędzili długo, póki dzbana stało. Nikosz zajrzał że już na dnie nie było nic, — chwila niepewności nastąpiła czyby o drugi nie prosić. Lecz Jaszko, który chętnie pił, nie miał tego dnia ochoty nawet do słodkiego piwa wdowy i wstał od stołu pierwszy.