Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/024

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    a prawdę mów. Jaki u was wiatr wieje ku Krakowu?
    My tam Leszka mamy dosyć, z nimby skończyć trzeba...
    — Tak? już? — spytał Nikosz.
    — Albo nie czas? — odparł Jaszko... — Odonicz ze Światopełkiem poczęli... Konrad mu w posiłek nie przyjdzie — no? a wy?
    — Książe Henryk już nie pójdzie teraz nigdzie chyba do kościoła — rzekł Nikosz. — Kto wie? gdyby Leszka nie stało? a póki on żyw, nie! nie! Strzyma słowo. Pobożny pan, księżnaby mu go złamać nie dała, a on jej we wszystkiem posłuszny.
    — Tak u was? — przebąknął Jaksa — to — źle... A młodzi?
    — Młodych dwu z sobą się gryzą... a jeszcze mocy całej w rękach nie mają. Wielkorządcami są a ojciec głową. — Bez ojca i matki nie zrobią nic...
    Jaszko się zamyślił.
    — No — to po was nam nic — rzekł.
    — Komu, nam? — wtrącił Nikosz.
    — Tym co Leszka się chcą zbyć — począł Jaszko.
    — Nie przyjdzie to łatwo — rzekł opasły. — Siedzi on mocno, panowie biskupi wszyscy za nim, rady mu nie dacie...

    — Toć — zobaczemy — odezwał się Jaszko[1]

    1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki lub następny wyraz (Ja) winien być mała literą.