Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

języka u mnie nie ma — nie ma. — Jakby język był głowyby na karku nie stało. Szukajcie sobie gdzieindziej.
Jaszko trochę już gniewny powstał z ławy.
— Słuchajno — odezwał się do starego, — mnie ojciec po to posłał...
— Żeby błazna pytać? — odparł nadąsany Sulenta.
— Nie — ale ciebie — krzyknął Jaszko. — Tamto co się gadało było błazeństwo, a ja teraz ciebie pytam naprawdę, gadaj ty mi co się u was dzieje?
Stary zaniemiał trochę, odwilżył sobie wargi zaschłe językiem, czoło w grube marszczki mu się złożyło.
Jaszko chodził po izbie czekając.
— U mnie wy, miłościwy panie, a choćby i ojciec wasz sam, przybył, języka nie dostaniecie. Ja tym towarem nie handluję. Nie.
— No, to dajcie mi kogo coby oczy miał, rozum i gębę — odparł Jaszko.
Sulenta się namyślał.
— Wiecie co, miłościwy — rzekł, — wy dziś spocznijcie i wyśpijcie się, a jutro kto wam broni na dwór, i języka szukać? Na dworze różni ludzie są, może znajdziecie długojęzycznych.
To powiedziawszy Sulenta pokłonił się i już nie zważając na stojącego w oczekiwaniu dalszej