Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się do tego, że wśród tej gromadki ona jedna nie zdawała mu się Niemką...
Z dziwnem uczuciem począł się jej przypatrywać... tęsknił za córkami, może za towarzystwem niewieściem, czegoś mu dawno do złamanego życia brakło. — Ta kobieta budziła w nim zastygłe jakieś uczucia...
I ona też z zajęciem wielkiem patrzała na poważnego męża... który na wszystkie podziękowania i pokłony Niemców, ledwie pogardliwem skinieniem głowy odpowiadał. Sądząc z tego że i jej nie zrozumie, niewiasta ochłonąwszy nieco, dobyła białą rączkę z pod płaszcza i ruchem jej zaczęła zbawcy dziękować, przykładając ją do serca. — Uśmiechnęły się blade jej usta tak wdzięcznie a smutnie, iż Mszczuj uczuł litość wielką nad nią. A gdy zobaczył że w tej chwili, siły ją opuszczały, i zdało się że z siodła zsunie się na ziemię, — bo twarz bladością się powlokła trupią, skoczył sam z siwego, aby ją chwycić i nie dając spaść — złożył powoli na ziemi.
Stało się to w mgnieniu oka, a Mszczuj sam nie wiedział jak z konia zerwał się i dopadł do niej, gdy już się na kark koniowi słoniła.
Ujrzawszy to starsza niewiasta przestraszona niezmiernie, nie tyle omdleniem towarzyszki co ratunkiem, który się jej niebezpiecznym wydawał, co rychlej zsiadła także biegnąc do omdlałej towarzyszki...