Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślach czy modlitwie, gdyż rzadko było można Iwona zastać bez modlitwy na ustach...
Leszek wyszedł zaraz naprzeciw niego; wesołą przed chwilą twarz starając się do powagi nastroić. — Powitawszy go jak ojca wiódł do osobnej izby sadząc troskliwie i dopytując czyby nie miał jakiego smutku..., gdy się tak zdawał mu chmurnym.
— Powszedni chleb, — powszedni chleb, — odparł Iwo. — Każdy dzień przynosi złośliwość swoją... Nie ma nic ciężkiego, lecz i pociechy nie wiele...
Trochę ciężaru z ramion zbyt obarczonych, powinnibyście, ojcze miłościwy, zdać na drugich — takby wam lżej było.
— I ja to czuję, — odparł Iwo, — dlatego zmusiłem niemal brata co się był na pustynię cofnął, aby mi do boku stanął. Jest to mąż prawy, a choć długiem odsunięciem się od nas zadomowiał i obcym się stał, — rychło on przejrzy i zda się nam bardzo.
— Radbym go widział tego brata waszego, — rzekł Leszek — i mnieby był pożądanym.
— Dziki jest — odpowiedział Biskup — na dworze mu nieswojo; ale przyprowadzę go aby się panu pokłonił.
— Tak — co prędzej to lepiej — rzekł książe.
— Tymczasem jednak — kończył Biskup, — myślę go ja wyprawić aby mi dostał języka.