Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W Colloquium zastąpicie mnie Comesami i przedniejszem rycerstwem — rzekł Leszek, — sędzia mój nadworny, podsędek, kanclerz... Jam chyba tam na to potrzebny ażebym miejsce zajął poczestne... A czyż są sprawy tak pilne?
— Znajdą się zawsze byle wiec był zwołany — odparł Biskup...
Leszek westchnął.
— Ludzie bo, — dodał, — spokojnie żyć nigdy nie mogą.
— Są ludźmi! — westchnął Biskup.
— Sądzić sprawy! — dorzucił książe, — sądzić sprawy, naówczas gdy taka jesień śliczna do lasu woła; gdy skwary letnie przeszły a zima ciężka jeszcze daleko... Prawda ojcze mój — panowanie jest niewolą zarazem — i — jak powiadają, im wyżej kto siedzi tem mocniej się poci...
U drzwi zamkowych księżna uśmiechem wdzięcznym pożegnała Biskupa, spieszyła do Bolka swego, którym się oboje tak cieszyli jak pierworodnym i jedynym.
— Zobaczysz dziecię i pobłogosławisz, ojcze nasz, — rzekł książe, — rośnie w oczach, a rozumny jest iż zdumiewa wszystkich!
— Niech rośnie na pociechę naszą — odparł Biskup nieco roztargniony...
Leszek ciągle wesoło zagadując wprowadzał Iwona do wielkiej izby gościnnej, gdy ten zatrzymał się w progu i szepnął.