Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i nie mówić o tem co tylko tęsknotę obudza, — gadajmy lepiej o łowach. Ja jutro już muszę trochę w las się puścić, bo mi dłonie świerzbią...
— My jutro w dalszą drogę musiemy — rzekł sucho Konrad von Landsberg, który dowodził całym oddziałem...
— Musu przecie nie ma — ciszej odezwał się von Saleiden — co za mus...? Moglibyśmy dać tu koniom się odpaść jeden dzień, a młodzieży dać trochę po lasach poplądrować...
— Tak! tak — rzekł szyderczo Konrad, — żeby gdzie wpadli na książęce lasy i straże, albo na jakie ostępy biskupie lub opacie i kłopotu nam naciągnęli.
— Cóż znowu — krzyknął Hans — przecie tym co niosą życie w obronie wiary na pogan, nikt nie może niewinnej rozrywki zabronić. — Radbym widzieć Biskupa lub Opata coby mi śmiał...
Starsi się rozśmieli.
— Patrzcie go jaki pewny siebie, choć jeszcze krzyża nie nosi! — zawołał Otto, — a cóż to będzie gdy was do zakonu przyjmiemy!!
— Więc choćby nam Krzyżakom — dodał Konrad — wolno było coś więcej, to nie wam którzy jeszcze niemi nie jesteście...
— Dodaj stryju kochany — rzekł Gero, — że podobno oba nie będziemy niemi nigdy. Pójść