Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Toć by najmniejszem było — odparł Waligóra, — bo mi ich śmiech równie jak poklask obojętny — gorsza to iż W. Miłości wstyd bym uczynił mojem ubóstwem wiejskiem...
Lecz, wszystko co do nas z Niemiec przywożą — dodał — obrzydłe mi i obmierzłe, przeto i zbroi nowych nie mam i nad stare nasze domowe mieć nie chcę.
Iwo się uśmiechnął.
— Więcby ci ze Włoch lub dalszego jakiego kraju chyba ich sprowadzić — rzekł, — a tymczasem choć opończę weźcie abyście jechać zemną mogli... Odrowąż musi rodowi swojemu możnemu, dopóki w świecie jest, postawą odpowiadać. Świecić nie trzeba i śmieszyć nie można. Cesław i Jacek kochani moje grube suknie noszą, ale ci z Bogiem nie ze światem obcują, a tobie przypada ciężka część, z ludźmi sprawa.
Waligóra stał ku oknu patrzając.
— A! gdybyście mnie nie wyciągali ztąd! — westchnął.
— Bogu nie mnie służyć będziecie — odparł Biskup — bo różne są drogi i powołania, a i w klasztorze i na świecie Mu jednemu służyć trzeba. Nie dla siebie biorę cię, ale dla Pana...
Waligórze głowa na piersi opadła, zawahał się i wyszedł krokiem powolnym.