Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/054

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    upodobali nasi krakowianie, którym zawsze nowego sitka na kółku potrzeba, Laskonogi się nie spierał i poszedł precz... Możeż być lepszy człek? a złe broił, bo przy nim wszystko niemczało...
    — Cóż Niemcy zawinili? — spytał łagodnie Biskup, — powiedz?
    Mszczuj się zaczerwienił.
    — Mnie nie uczynili nic — zawołał, — jam człek mały i przezemnie choćbym zginął, nie wieleby ziemia nasza straciła — ale państwo nasze przepada przez tę niemczyznę. Patrzcie na sąsiedni Szlązk, jak go zalewają... Jeszcze trochę a nie rozmówisz się swym językiem na swojej ziemi...
    I przerwawszy krótko, Mszczuj dodał...
    — Źle z nami! źle! Za Mieszka i za syna i za Krzywoustego jeszcze do kupy się łączyły ziemie i powiaty, panowanie rozlegało szeroko, potęga rosła... a dziś co? Co mi z tego że dąb poszczepany na klepki gładko wygląda, mocy już tej nie ma jak gdy grubym był i w sobie jednym. Tak i owo państwo Bolków naszych dziś na klepki i tarciczki rozpiłowało potomstwo... Niemcom w to graj, bo pokrajane kawałki łykać łacniej.
    Zasępił się Biskup i milczał patrząc w ziemię.
    — Słuchaj Mszczuj, — rzekł — tobie się potęgi chce, a nie wiesz czyby ona rosnąc i po twoją głowę nie sięgnęła. Wielcy panowie i Cesarze gdy