Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

woli z tym spokojem jaki daje wiek, doświadczenie i wielka wiara w Bożą Opatrzność.
— Jeżeli się wam te kraje któreście jadąc tu przebywali, pustynnemi wydały, nad któremi już od dwóch wieków krzyż Chrystusowy świeci, coż dopiero te które zająć macie?? Tamci jeszcze pogaństwo trwa, którego i pobożny Biskup Chrystjan wykorzenić nie mógł, ani mnodzy apostołowie przez niewiernych pomęczeni.
— Boć ich nie krzyżem ale mieczem chrzcić potrzeba i nawracać! — zawołał Konrad dumnie. — Ego te baptiso in gladio! powinno być hasłem naszem.
Iwo głową potrząsł.
— Nie kościelny to oręż ten wasz, — rzekł — lecz gdy inne się wyczerpały, a dzicz kościołom i naszym owieczkom zagraża...
— Owieczki te wasze, — rozśmiał się Konrad — któreśmy po drodze spotkali, do kozłów podobniejsze niż do trzodki spokojnej...
Towarzysze rycerza, żarcik ten jego powitali nietłumionym śmiechu wybuchem, a Biskup głową tylko potrząsł...
— Bez niemieckiego żelaza — mówił zachęcony powodzeniem Konrad, — bez niemieckich rąk, niemieckiego rozumu i zabiegliwości z tego kraju nic nigdy nie będzie. Dlatego wielce się pochwala książętom tutejszym iż niemieckich ludzi i obyczaj tu wprowadzają.