Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Huniady! — powtórzył kardynał.
— Despota wybrał do zawarcia pokoju z Amuratem chwilę sposobną — mówił Lasocki.
— Tak, wyprawa, którąśmy przeciw niemu sposobili i która przyjdzie do skutku — sierdzisto i z naciskiem rzekł Cesarini — napędziła mu strachu... Despota korzystał.
— Oprócz tego mówią, że Karaman, syn chana Tatarów, z ogromnym tłumem zbierał się iść na Natolię — dołożył Lasocki. — Niewola Czelebiego, klęski poniesione, wszystko to dumnego najeźdzcę zmiękczyło...
— I Huniady! Huniady dał się omamić — wtrącił kardynał, a po chwilce dodał: — Rozumie się, że i my jedziemy do Szegedynu...
Spojrzał na dziekana, który lekkiem głowy skinieniem zgadzał się na wszystko.
Wieczór nadchodził szybko, w komnacie robiło się coraz ciemniej... sługa wniósł światło i razem z niem wtoczył się raczej niż wszedł ogromnego wzrostu opasły mężczyzna, którego twarz wschodniego wybitnego typu, z czarnemi wielkiemi oczyma, więcej chytrości niż rozumu oznaczała. Łatwo było odgadnąć, że on miał się za bardzo przebiegłego i mądrego, lecz czy nim w istocie mógł się zwać, wątpić się godziło.
Obejście się wielce pokorne a zarazem niby dobroduszne, zdradzało ochotę uchodzenia za prostaczka.