Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie damy naszego pana uwieńczyć inaczej jak tą pobłogosławioną, której królowa Elża wam nie da!!
Paloczy dziwną minę zrobił.
— My na to sposób znajdziemy! — rzekł zagadkowo.
— Jaki? Chyba poślecie Polaków Wyszehrad zdobywać? hę? — odparł uśmiechając się Grzegorz. — Razem z koroną potrzebaby zdobyć i królowę, a tej ani nasz pan ani my dla niego nie życzymy...
— I bez wyszehradzkiej znajdzie się poświęcana korona — rzekł Paloczy.
— Nie słyszałem, abyście mieli zapaśną — przerwał Grzegorz.
— Przecież widzieliście dziś na zgromadzeniu własnemi waszemi oczyma Władysława Garę, któremu straż koron obu powierzona była. Mamy go w ręku, musi nam albo koronę dać lub...
Tu Paloczy powiódł rękę po gardle.
— Takich banów i magnatów jak on — rozśmiał się Grzegorz — na gardle nie karzą nigdy; małych ścinają, wielcy uchodzą cali... my mamy na to przysłowie.
— A my — gorączkowo przerwał Paloczy — przysłowia nie mamy podobnego ani zwyczaju; im przestępstwo większe, a popełni je mąż, któremu ufano i zwierzono wiele, tem kara straszniejszą być powinna.