Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którym wielkorządy wojewodów nie były do smaku, a odwołanie się do pana pożądanem...
Trwać więc miało bezkrólewie owo długie... bez końca.
Młodzież tylko widziała w tem wszystkiem zręczność popisu z rycerską dzielnością, zobaczenia świata, zdobycia imienia. Pomiędzy nią panował zapał nadzwyczajny, radość, gorączka, którą Węgrowie opowiadaniami o kraju swym, jego bogactwie i piękności, podsycali.
Król nawet z początku smutny, dał się ożywić i temu usposobieniu, które go otaczało, pociągnąć.
Przy pierwszej jednak zręczności, spotkawszy Grzegorza z Sanoka, uczuł potrzebę wytłumaczenia się przed nim ze zmiany.
— Kochany mistrzu — rzekł łagodnie — nie potępiaj ty mnie. Uległem, prawda, idziemy do Węgier, ale wszystko się może obrócić inaczej. Ja żenić się nie będę potrzebował i do korony jeszcze daleko!!
Grzegorz nie powiedział nic, porozumieli się wejrzeniem tylko.
Wybór w podróż, której towarzyszyć mieli najprzedniejsi z panów i szlachty polskiej, pomimo przynaglania i pośpiechu, nie mógł się tak obyć skoro, jak żądano. Każdy z panów, z Tęczyna, z Koniecpola, ze Szczekocin, brał z sobą poczet znaczny, wozy i czeladzie, obfity rynsztu-