Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nurzenia się, Władysław jak gdyby mu ciężar wielki spadł z piersi, zwrócił się do swoich ulubionych marzeń...
— Ze wspaniałym i dzielnym wyruszymy orszakiem — począł. — Tak pięknego, tak uzbrojonego wojska jak nasze, jeszcze Węgry nie widziały... Staramy się o to, abyśmy tam wstydu sobie nie uczynili...
Widzieliście moich przybocznych... moich druhów i towarzyszów! Co to za zastęp żelazny!! Co za konie! rynsztunki, zbroje, rzędy i oręże... A! gorączka mnie porywa, gdy myślą o tem... W pole! w pole!
Uśmiechnął się Grzegorz.
— Widzicie miłościwy panie, że wyprawa na Węgry uśmiecha się wam i pociąga!
— A! tak — zawołał król nagle smutniejąc — ale gdy pomyślę o ożenieniu, o sierotach, o przekleństwach i złorzeczeniu, które spadną na mnie, wiesz! wyrzekłbym się nawet wyprawy, aby być wolnym od jarzma tego!
Wzdrygnął się młodzieniec...
To pierwsze wylanie się przed Grzegorzem, niespodziane dla niego, otworzyły mu oczy... Inaczej poglądał teraz na swojego wychowańca...
Nie znał go dotąd dobrze, i miał też za dziecko, objawił mu się w nim człowiek...
Pilno potem przypatrywał się mistrz postępowaniu jego z matką i biskupem, lecz dostrzedz