Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koniec jest zawsze taki. On z ludzi a ludzie niekontenci z niego.
— O jakiejże to drodze mówicie? — zagadnęła Frączkowa.
— Do dworu i jego plątanin nie byłem stworzony, ale do ksiąg, papieru i spokojnej celi — mówił Grzegorz. — Tymczasem wszystko zwiastuje, iż się z tego ukropu nie zdołam wyrwać, a jeżeli Władysław zostanie królem na Węgrzech obrany, i ja będę musiał z nim do obcego kraju, do obozu, na wojnę...
Frączkowa westchnęła.
— Może go też nie obiorą!
— Zaprawdę wybranym będzie — przerwał Grzegorz — już dlatego, że królowa tam ma i wielkiemi obietnicami jedna przyjaciół, już że to dla nich pożyteczna, a w końcu, że mnie niemiła...
Rzucić więc przyjdzie kochany Kraków, do którego czy powrócimy, Bóg jeden wie; a co nas tam czeka!!
Frączkowa łzy też miała w oczach...
— Uwolnijcie się od tego dworu — szepnęła.
— Sumienie nie pozwala — rzekł Grzegorz — królowej winienem wiele, a ona mnie tam widzieć chce... Czuję sam, iż niedoświadczonemu panu będę pomocą... iść więc muszę!!
— Króla jeszcze nie obrano?