Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Albrecht by się zgodził na to? — zapytał.
— Tak sądzę — mówił Lauen — pod pewnemi warunkami. Żądałby zapewne od przyszłych zięciów sojuszu i pomocy...
Mistrzowi im więcej rozważał to, więcej się podobał pomysł Lauena, a raczej plan, z którym był wysłany, gdyż nie można było wątpić, iż tego z siebie wysnuć nie mógł.
Podał rękę Niemcowi z wyrazem radości i przejęcia, których nie taił.
— Myśl jest wielka, piękna, szlachetna — rzekł — nie wiem i wątpię, czy ją zdołamy przyprowadzić do skutku, ale dla niej ważyć coś warto... Zatrzymaj się tu, spróbuję.
Nie będą jednak taił przed tobą — dołożył — że przywiezienie jej tutaj, w chwili gdy wojska nasze do Czech wychodzą, zdradza, że się nas obawiacie... Jeżeli to uderzy innych jak mnie!
Lauen się zmięszał...
— Cóż poczniemy? — zapytał.
— Myśl ta od was by wychodzić nie powinna — dodał Grzegorz...
— Poddajcie ją sami...
— Nie mam ani powodu, ni podstawy.... Z tem wszystkiem — odezwał się mistrz po namyśle — pozostańcie tu, dajcie mi czas, uśmiecha mi się... będę ważył i próbował...
Podali sobie ręce...