do życia... Pobladła i wychudła biedna, a mąż napróżno lekarzy i jadła najwymyślniejsze sprowadzał dla niej.
Gdy w pierwszej izbie wchodzący się Grzegorz ukazał, a Balcerowa radośnie wykrzyknęła, tak że w sypialni aż głos jej słychać było, stał się cud prawie, Frączkowa, która z łóżka się nie mogła podnieść wczoraj, narzuciła na siebie suknię i chustę, i nim się przybyły z matką rozmówił, wybiegła z krzykiem radośnym, obiema rękami chwytając odzyskanego...
Ale wnet, jakby ją ten wysiłek wyczerpał, wpół omdlała zawisła na rękach matki...
Mdłość ta nie trwała długo, otworzyła oczy jasne i nowym blaskiem ożywione, a Grzegorz posadziwszy ją w krześle, podróż swą opowiadać zaczął, dobywając podarki.
Stary Balcer i Frączek znaleźli się tu wnet także na powitanie wędrowca. Znajdowano go opalonym, przychudłym, ale jakby pokrzepionym tą pielgrzymką.
— Teraz już nie pragnę nic — rzekł — bo chybabym do grobu Pańskiego jeszcze mógł tęsknić. Widziałem Rzym i zwiedziłem te stare gniazda, w których się nauka pielęgnuje... A nie powróciłem bez zdobyczy i owoców. Czegom kupić nie mógł, tom nocami przepisywał, a czegom nie zdołał skopiować, dobrzy ludzie powierzyli
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/244
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.