Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Potrzeba było mieć męztwo wielkie i miłość jaką czuł Grzegorz, aby spełnić ciężki obowiązek.
— Masz gdzie jakie przyporzysko? gospodę? — zapytał stojąc w ulicy.
Zbilut ruszył ramionami.
— Gdzie tu w tym przeklętym Krakowie znaleźć dziurę? Ludzie jak drapieżne zwierzęta! Trzy razy mnie w szynkach pobito... Nie mam kąta, nie mam grosza... Ostatnią noc nie wiem gdziem spał pod murem...
— Aleś pił i jesteś pijany?
— Co to, pijany? Człowiek, gdy nie ma co jeść musi pić — krzyknął Zbilut. — Jeżeli jesteś moim bratem, no, to prowadź mnie do siebie na gospodę... A juści!
— Nie mogę — rzekł Grzegorz — ja mieszkam na zamku przy królu, a tam takich obdartusów jak ty nie cierpią. Dostałbyś się do kuny...
— No, to gdzie chcesz mnie wsadź, aby dach nad głową, jeść i pić w bród, bom głodny — rzekł Zbilut — a nie, to po ulicach wywoływać będę coś za brat!! Wstydu narobię.
Wziął się w boki.
— Jam tu darmo z Sanoka na piechotą nie przywlókł się!! Powiadali ojcu i mnie, że wy tu opływacie.
— Żyje ojciec? — przerwał Grzegorz.
— Nogami suwa, a ani go dobić! — odparł