Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaprawdę! pragnę ich tak, jak nowych butów, gdy stare chodaki nogi cisnęły i podarły się na nich — odparł Strzemieńczyk — nowość ma to do siebie, że umysły rozbudza i nęci. I to coś warto. Cóż dopiero, gdy jest prawdziwie piękną i pociągającą?
Możeż piękniejszym językiem, wierszem dźwięczniejszym pisać kto, a raczej śpiewać, nad czarodzieja Vergila?
Szmer powitał to imię znane, lecz w szkołach nieupowszechnione. Nie czytano w nich ani Sielanek, ni Georgik, ani się ważono pokusić o Eneidę.
Starsi ramionami ruszali. Czytać Vergila? była to niesłychana zuchwałość. Nowy bakałarz miał się li naprawdę porwać na tego poetę? Niedowierzano.
Starym wygodniej było powtarzać to, co słyszeli, nie łamać sobie głowy nad trudnościami nowego wykładu...
— Od Eklog rozpocznę — odezwał się Grześ śmiało. — Eklogi i Georgiki w kraju rolniczym jak nasz, łatwe będą do pojęcia i umiłowania. U nas też wieś i rola życie stanowią...
Przez poezyę tę trafię do gramatyki i obojga zrozumienie ułatwię...
W pierwszej chwili, przy biesiadzie wzięto oświadczenie za przechwałkę... Za plecami Grzesia starsi ramionami ruszając, wiary nie dawali jego obietnicom.