Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechnął się Grześ.
— Są może tacy co sądząc, że jej służą, męczą ją i katują — zawołał. — Sądzicie ojcze, że nauczanie u nas takiem jest jakby być powinno? że ci co oczy otwierają drugim, sami widzą?.. że nic nie potrzeba naprawiać, nic burzyć, i z żadną nieświadomością a przesądem walczyć??
Staruszek podniósł głowę i widać było, że się uląkł.
— A któż mówi ci, że ty jeden widzisz od wszystkich lepiej? i że burząc, z gruzów potrafisz odbudować gmach nowy?..
Pomnij na to, że pod dziurawym dachem lepiej czasu słoty mieszkać, niż nie mieć żadnego... Cóż gdy przed burzą dom wywrócisz?
Grześ stał zadumany, gryząc usta.
— Dlatego też sięgnąć po bakałarstwo nie spieszę, ojcze mój.
Mylić się mogę, zataić w sobie wątpliwość sumienia nie dozwala. Naówczas walka rozpoczęta posłuży na to, aby prawda zwyciężyła. Unikać jej grzechemby było.
Ks. Wacław zamilkł, zwieszając głowę na piersi.
— Czyń więc — rzekł — jako cię natchnie Duch boży, a com naglił do pośpiechu, mówię ci teraz, rozmyślaj i rozważ nim rozpoczniesz bój, bo w gmachy światła i pokoju wnieść pochodnię wojny odpowiedzialność wielka...