Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szedł zwolna, jakby chciał się rozpatrzeć, czy wszystko było w porządku należytym. Dwór wyglądał odświętnie, czysto i świeżo... woń kosacców rozsypanych po podłogach czuć w nim było, i zapach jałowcu, którym kadzono, ze smółką.
Do wielkiej komnaty bocznemi drzwiami naprzeciw Janusza, wyszła z oczyma czerwonemi, pokłonić się stara Błachowa. Schyliła mu się do kolan. Uderzył ją zlekka po ramionach.
— Semka tylko co nie widać! — rzekł — przybyłem i ja, aby było komu przyjąć go u progu błogosławieństwem...
Popatrzał na podnoszącą się staruchę.
— A córka? — zapytał.
Błachowa się rozpłakała i fartuchem zakryła oczy. Janusz nie badał już więcej.
Wieczór nadchodził, i jakby na ten dzień zmówili się goście, usłyszano konie w podwórcu, a po krótkiej chwili wszedł Bartosz z Odolanowa.
Lata przebyte w boju i tę męzką a rycerską postać uczyniły pokorniejszą, mniej butną, a zdawały się okrywać żałobą. Nie szedł już tak śmiało jak dawniej, z głośnem słowem i kipiącym do walki męztwem.
Znać było zwyciężonego, choć i teraz czoło niósł górą pomarszczone i oczu się nie wstydził pokazać. Walczył aż do ostatka, aż mu towarzyszów do boju i przeciwników nie stało...