Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

otworzył, gdy nadbiegł mały Zbramir, pacholę królowej, ten który pierwszy o schadzkach u Franciszkanów wszystko wyśpiewał. Chłopak był jak rozgorączkowany.
Grali przed godziną w warcaby z Bobrkiem i powaśnili się. Klecha zwykle cierpliwy, przy grze stawał się złośliwym i gniewnym. Łajać się poczęli i wymyślać sobie, a że Bobrek język miał lepszy Zbramir odszedł ze zmytą głową.
Złe chłopię biegło się mścić i szeptało podskarbiemu, że Bobrek to był co z księciem Wilhelmem królowej dawniej stosunki ułatwiał, a pewnie i teraz nie jest obcym temu, co się dzieje...
Dymitr z Goraja dotąd wcale o klesze nie wiedział, lecz nie zasypiał, gdy potrzeba było działać. Miał swych ludzi, dwu wypuścił w tropy. Szczęściem było dla krzyżackiego szpiega, iż w Polsce, jak zawsze, tak naówczas, nie posądzano nikogo, zblizka nie przypatrywano się ludziom. Ośmielony tem obracał się, suknią, która go obraniała od posądzeń, okryty, z bezprzykładną zuchwałością.
Łatwo więc było dwom obeznanym z miastem a milczkiem chodzącym ludziom podskarbiego, połapać różne poszlaki... Wiedzieli w mieście niektórzy, iż do Bieniasza różni ludzie z Niemiec i od Krzyżaków zajeżdżali... a Bobrek tam był jak w domu... Zkąd się Klecha wziął,