Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie inną obrali drogą; szczęść Boże! Sądzę, że się chyba wyniesiecie precz od nas, bo tu wam żyć będzie niezdarno.
— Dlaczego? — odparł Gniewosz.
— Dlatego, że jak wy przeciw wszystkim i dziecie, tak was nikt nie zechce znać — ciągnął spokojnie podskarbi. — Kto ze swojemi w złem i dobrem nie trzyma, ten nam nie swój.
Dokąd się myślicie wynosić?
— Ja się wcale wyojczyzniać nie chcę — rzekł Gniewosz. — Cóżem to ja zbrodnię popełnił, aby mnie wyświecano?
— Uderzcie się w piersi — odparł Dymitr. Kraj cały pracuje na to, aby swą potęgę pomnożył, a wy knowaniem waszem na zgubę naszą się usadzacie...
Jeżeli sądzicie, iżeśmy ślepi, mylicie się. Królowej nie dopuścimy się połączyć, mimo zmów u Franciszkanów. Wilhelm może spiski głową przypłacić, a i za waszą ja nie ręczę.
Wyrzekł to podskarbi z taką siłą i pewnością iż Gniewosz strwożył się i zaniemiał.
Dymitr widząc skutek słów swoich, mówił dalej.
— Znałem rodzica waszego, chcę was ratować od zguby.
Zamilkł i dał czas do namysłu podkomorzemu, który się w podłogę zapatrzył.
Milczeli oba długo; Gniewosz się zdawał za-